czwartek, 25 lutego 2010

risotTo.

Wczoraj wróciłam do Łasku. Nie uśmiecha mi się to wcale, ale jak trzeba to trzeba. Na dodatek muszę się pochwalić, że udało mi się wczoraj dotrzeć prawie samodzielnie na dworzec we Wroc. i nie zgubić się łażąc bez celu przez godzinę.
Ale nie o tym. We wtorek postanowiłam ugotować coś, czego jeszcze nigdy nie robiłam, a miało być przyjemne w przyrządzaniu, chodzi o risotto. No i klops, z riosotto został tylko TO. Jak to stwierdził W. po ryżu nie było czuć innego sposobu przygotowania, smakował jak gotowany. No i nie wiem co i jak poszło źle. Ryż się n ie rozgotował, przysmażył się aż za bardzo, potem dochodził z bulionem. Nie wiem... nie wiem. Czy ktoś wie?

poniedziałek, 22 lutego 2010

Naleśniki z porem.

Udało mi się zaklepać kuchnię i nawet upichcić to, co zaplanowałam :)


Naleśniki z porem (sztuk 6)

Mieć należy:
* 1,5 szklanki wody
* 2 jajka
* ok. 5 garści mąki
* po szczypcie pieprzu i soli

* 2 łyżki margaryny do smażenia
* pora
* pięć plasterków szynki, czy czegoś takiego
* pół szklanki kwaśnej śmietany
* 50g żółtego sera
* trochę soku z cytryny
* sól i pieprz

Ze składników grupy pierwszej mieszamy i smażymy naleśniki.
Pora kroimy w dość drobne półplasterki.
Szyneczkę też kroimy.
Pora i szynkę solimy, smażymy chwilę, a potem dusimy na margarynie.
Kiedy por jest już rozmiękczony wlewamy śmietanę, pieprzymy, a po zdjęciu z ognia dodajemy ser.
Naleśniki smarujemy farszem, składamy, zawijamy, albo coś i jeszcze chwilę razem zapiekamy.

Niestety jak się okazało najtrudniejsze z całego dania było usmażenie naleśników. Ojoj, na tym fantastycznym urządzeniu, które tutaj nazywane jest kuchenką jednego naleśnika smażyłam 10 minut i wcale nie można powiedzieć, że robiły się rumiane. W związku z tym zdjęć nie będzie, bo mogłyby tylko zniechęcać, a danie jest niczego sobie.
Przepis nie jest moim osobistym pomysłem, ale niestety nie umiem dobrze powedzieć skąd się wziął. Przepraszam.

Jak widać W. przestaje bać się zielonego.
Oczywiście Amarantko pozdrowię Wroc.

Nadajemy z Wrocławia.

Tak jest, od wczoraj Weronika urzęduje we Wrocławiu. Jak na razie byłam na jednej wycieczce i prawie się nie zgubiłam. Tfu... jakiej wycieczce?! Ja zostałam perfidnie wykorzystana jako wielbłąd, który oprócz tego, że przyniesie to jeszcze wie co przynieść i co z tego ugotować. Aaaaaa! przepis będzie później, bo własnie kuchnia się zwolniła i muszę iść ją zaklepać dla siebie.

sobota, 20 lutego 2010

Biwak ala koło gospodyń.

Z okazji, że mamy ferie postanowiliśmy zrobić jakiś mały biwaczek. Szkoda, że ludzie nie dopisali. Właśnie w związku z niedoborem ludności i śniegu biwak z biegania po dworze przeistoczył się w koło gospodyń i jaskinię gier wszelkiego rodzaju :D







Gra w eurobiznes połączone z zagniataniem drożdżowego ciasta. Ciasta na pizze, oczywista. Na szczęście tym razem nie było kompromitacji i pizza wyszła pyszna. Ciasto tez było pyszne. Ogólnie udało się. Później pojawiło się zmienione domino i janga.


Drugim wypiekiem były pyszne ciasteczka z kleiku ryżowego. Uwielbiam te ciasteczka, to takie ciasteczka z dzieciństwa i choć nie ma tu zdjęcia przepis zamieszczę, bo warto :)

Ciasteczka z kleiku ryżowego.

* paczka kleiku ryżowego
* kostka margaryny do pieczenia
* 3 jajka
* szklanka cukru
* 5-6 łyżeczek wiórków kokosowych
* cukier wanilinowy
* łyżeczka proszku do pieczenia
* lekko kwaśny dżem lub konfitura

Z podanych składników ( poza dżemem) zagniatamy ciasto.
Formujemy ciasteczka z zagłębieniem, u mnie wyglądają one jak kluski śląskie.
Pieczemy aż zbrązowieją ( jak zwykle nie patrzyłam na zegarek).
Dziurki w ciastkach zapełniamy dżemem.

Nie, nie będę wypominała chłopakom chęci wsypania do ciastek łyżki (nie łyżeczki) proszku.


Za to dzisiaj zajęcia opierały się na szyciu. Oj tak, nigdy nie wątpiłam w nasze talenty... Pluszaki wyszły fantastycznie. Mnie szczególnie urzekł hipopotam z dwoma nogami i lamparcimi cętkami. Teraz czas na standardowy biwak z "pocioraką".

czwartek, 18 lutego 2010

Kurczak na wakacjach. Kurczak w ananasach.



Kurczaka poznałam dzięki W., z którym go kiedyś gotowałam. Żeby było śmieszniej W. nie bardzo lubi takie wynalazki i nie bardzo lubi ananasa. Nie ważne, ja lubię.
Kurczak jest szybki i łatwy w przygotowaniu. Nie prezentuje się zbyt ładnie, chociaż kolorek ma całkiem przyjemny.

Kurczaczek w ananasach.

Dla czterech osób potrzebujemy:
* podwójna pierś kurczaka
* ciut mąki
* olej
* 2 szklanki ryżu
* puszka ananasów
* 2/3 szklanki zalewy z wyżej wymienionych
* 1/3 szklanki zimnej wody
* 2 łyżki mąki ziemniaczanej
* 5 łyżek sosu sojowego (raczej ciemnego)
* pieprz
* imbir
* curry

Pierś po umyciu i oczyszczeniu kroimy na małe podłużne kawałeczki.
Kawałeczki te obtaczamy w mące.
Mięsko podsmażamy na oleju aż się ładnie zarumieni.
Dodajemy pokrojone ananaski i smażymy jeszcze chwilkę.
Mąkę ziemniaczaną mieszamy z maka i wodą.
Wlewamy to na patelnię.
Wszystko mieszamy, przyprawiamy i wrzucamy na ryż. Ugotowany ryż oczywista.

To i tyle.

Muszę się jeszcze pochwalić, tak po cichutku i przy okazji, że zaczęłam produkować dla siebie broszkę i mam głęboką nadzieję, że się uda.

środa, 17 lutego 2010

Dwa słowa.

Wczoraj Lidka udzieliła mi nauk na temat używania szablonów, więc być może już niedługo będzie tu ładniej. Niedługo, to jest dokładnie kiedy uda mi się rozpakować rzeczony szablon.
Tym czasem grzeję się przy zielonej herbacie z pigwą, żołądek skręca mi się z głodu, a mamm torturuje mnie zapachem naleśników. Dobrze poczekam.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Zmiks

Miotałam się dzisiaj po domu w poszukiwaniu pomysłu na coś małego, szybkiego do pojedzenia i wymyśliłam, znaczy ściągnęłam pomysł żeby zrobić koktajl.

Truskawki...




...rozmrażały się w objęciach misia, za rurą od kaloryfera.




Mleko się ciut podgrzało w moim zacnym emaliowanym garnuszku...




a potem luuuu na turkawki.






Na koniec należy dokonać masakrę za pomocą blendera, czy innej miksującej maszyny. Wrrrrr, brrrrrr i uzyskujemy taką piękną różowiutką chmurkę.




Poza tym muszę się pochwalić, że mój kochany W. zorganizował romantyczne walentynki :) Kulig był. Taaaaak, kulig!! Jako dodatkowe atrakcje przewidziane było: prowadzenie samochodu przez Patkę, wyciąganie samochodu z rowu, nauka pokonywania poślizgów, poznawanie nowego układu dróg w łasku. No tak, romantycznie było :)

piątek, 12 lutego 2010

Pączuszki się doczekały.


Oto pączek.

Otopoączek wystąpi przed innymi wynurzeniami, bo znów go pominę i się obrazi.

Pączki
(35 pączków dokładnie) zdaniem mojej mamm robi się tak:

Przygotowujemy:
* 1 kg mąki
* 3 żółtka
* 3 jajka
* 5 łyżek cukru
* 10dag drożdży
* 2 szklanki mleka
* 3/4 kostki margaryny
* 2 łyżki spirytusu/wódki/octu
* marmoladę, orzechy, rodzynki, czekoladę lub jeszcze coś innego
* tłuszcz do smażenia (w sumie najlepiej smalec, bo jest odporny na bardzo wysokie temperatury, ale olej też daje radę)
Działamy:
Drożdże i cukier rozpuszczamy w 1/4 szklanki letniego mleka, dodajemy też ok. 1/2 szklanki mąki. Cała mieszaninka powinna mieć słynną gęstość śmietany.
Jajka i żółtka ubijamy z resztą cukru.
Mąkę przesiewamy przez sito do miski. W misce robimy zagłębienie, do którego wlewamy miksturę jajeczną i drożdżową, rozpuszczona margarynę i alkohol. Wszystko to wyrabiamy ręcznie, aż się ładnie wszystk0o wymiesza i połączy.
Ciasto teraz idzie sobie posiedzieć na grzejniku w łazience. Odsiadka przewidziana jest do czasu, kiedy ilość ciasta się podwoi.
Wtedy ciasto rozpłaszczamy na grubość ok. 1cm.
Wycinamy krążki szklanką, albo czymś innym wycinającym.
Krążki lekko rozciągamy, nakładamy na nie dodatki i sklejamy formując kulkę. Jak zwykle ważne jest dobre sklejenie, bo inaczej buuuum!
Podgrzewamy tłuszcz do smażenia. Ja wrzucam do niego małą kulkę ciasta i kiedy już zrobi się brązowa to znaczy, że olej się nadaje. Pączki smażę partiami po ok 4 minuty z każdej strony. Zwykle wbijam w nie długą wykałaczkę i jeśli wychodzi czysta to znaczy, że pączek już chce wyjść.
Co kilka partii wrzucamy do tłuszczy kawałek ziemniaka, nie wiem w jaki sposób, ale to oczyszcza tłuszcz.

O to chyba nadszedł czas na resztę wynurzeń, a ja chyba właśnie straciłam pomysły. Nieważne. Idę śpiewać z Apolinarym i sprzątać w pokoju, bo dziś rano z niepokojem stwierdziłam, że po zdjęciu z łóżka pościeli nadal jest straszny bałagan. Hym... do boju.

czwartek, 11 lutego 2010

Przypomniało mi się.

Oj, ile teraz mam w głowie myśli do napisania, a jak mało siły żeby pisać. Dziwaczny był ten dzień. Jak zwykle zaczynam stresować się na zapas, myśleć, że wiem jak to będzie.
Słucham sobie Apolinarego Polka, kilka piosenek na krzyż z youtube, bo obiecałam sobie, że nie ściągnę tej płyty. Jak na razie widziałam tylko jeden koncert rzeczonego i zaczarował mnie. Nie wiem jak. Cały koncert śmiałam się przez łzy i płakałam przez śmiech. Dowiedziałam się też, że żeby grać na harmonijce ustnej trzeba spotkać diabła na rozdrożu i sprzedać mu nerkę. W. powiedział, że nie mogę sprzedawać nerki... ;/ To ja sobie posłucham na spokojny sen.
Przez Amarantkę zaczęłam się zastanawiać nad Naszym jedzeniem i wiesz, wszystko, co przychodzi mi do głowy jest takie śmieszne. Kawa i kisiel jabłkowy z papierka? Chociaż... była taki jeden posiłek, który zapamiętam na zawsze. Kanapka z serkiem topionym i gorąca herbata w Okupie, które próbowałam przełknąć i nie płakać z bólu. Pamiętasz? Ja pamiętam. Kocham.
W zasadzie miałam pisać o pączkach, ale pączki muszą poczekać.

wtorek, 9 lutego 2010

Pizza. Pizza dzisiaj się jakoś rozpanoszyla.

Ha, ha, ha, haaaaaa! Mam komputer, który działa. Niestety nadal nic nie mogę drukowac, bo wtyczka mojej drukarki okazała się byc zbyt archaiczna, a i nie umiem napisac "ci" (tego jak cma, nie jak cień). Nie żebym narzekała, bo nie narzekam. Cieszę się ogromnie kontaktem ze światem.
W końcu ogarnęłam moje feryjne plany i stwierdziłam, że wyglądają naprawdę przyzwoicie. Wyszedł mi śliczny melanż starych, już prawie porzuconych sposobów spędzania czasu i kilka nowych aspektów. :) Myślę, że prawie na bieżąco będę się dzieliła wydarzeniami.
A teraz do rzeczy. Uwielbiam wszystkie dni czegoś tam np. jak podaje nonsensopedia: 3 lutego - Międzynarodowy Dzień Kopania Rowów
31 marca - Światowy Dzień Budyniu
16 kwietnia – Dzień Sapera i Włókniarza itp. itd.
Takie właśnie piękne święta, ktoś wymyśla, ktoś obchodzi i jest fantastycznie i nikt nie czuje się pominięty. W związku z tym, w celu uczczenia międzynarodowego dnia pizzy przedstawiam mój obiadek (niedzielny i poniedziałkowy też).

Pizza domowa pół na pół

ciasto:
* 3 szklanki mąki pszennej
* szklanka wody
* 50dag drożdży
* szczypta cukru
* jajko
* 5 łyżek oleju słonecznikowego
* szczypta gałki muszkatołowej

Po kolei. Mąkę przesiewamy przez sito do dużej miski. (Ja robiłam wszystko na stolnicy i gdyby nie szybka pomoc ze strony mamy połowa ciasta znalazłaby się na mnie. Tak stanowczo miska jest bezpieczniejsza.) W połowie szklanki letniej! (nie wrzącej) wody rozpuszczamy drożdże i cukier (grudki są niedopuszczalne!). Teraz do mąki wbijamy jajko, wlewamy drożdżową miksturę i ścieramy ciut gałki muszkatołowej. Wszystko mieszamy za pomocą własnej rączki, jeżeli ciasto nie chce się skleja dodajemy wodę. Kiedy ciasto w miarę sklei się w całośc możemy przełoży je na stolnicę i doda olej. Ogólnie rzecz biorą ciasto drożdżowe jest pieszczochem i lubi długie wyrabianie, więc nie żałujemy mu. W rezultacie ciasto ma byc jednolite, błyszczące i nie klejące. Takie ciacho formujemy w kulkę, wrzucamy do michy, oprószamy mąka, przykrywamy ściereczka i odstawiamy w ciepłe miejsce żeby sobie rosło.

Dodatki

Dodatki do polowy eksperymentalnej:
* pół małego słoiczka przecieru pomidorowego (najlepiej dośc rzadkiego, ja użyłam domowej wersji)
* pół czerwonej cebuli
* cwierc średniej, wędzonej makreli, czy innej rybki
* 4 pieczarki
* półtora obranego pomidorka
* trochę startego sera


Dodatki do połowy hawajskiej (?):
* pół słoiczka tego samego przecieru
* pół tej samej cebulki
* 4 pieczarki
* 10 cieniutkich plasterków salami
* 4 plastry ananasa
* trochę startego sera

Wszystko kroimy i możemy wrócic do ciasta.

Ciasto kiedy się wyleży pod kaloryferem. Kładziemy na stolnicy i wałkujemy. Wywałkowane kładziemy na nasmarowanej blaszce i pieczemy ok 10 - 20 minut w 150, żeby później nie okazało się surowe. Po podpieczeniu rozkładamy dodatki poza serem i pieczemy tak długo, aż się wszystko ładnie zrumieni. Na koniec posypujemy serem i jest.


wersja przed wsadzeniem do pieca :)

Teraz jeszcze słów kilka na koniec. Pizza ta to nic odkrywczego. Ciasto jest dośc twarde i czasem sprawia problemy podczas produkcji. W zasadzie to pierwszego dnia nie smakowała mi wcale, za to po nicy w lodówce... cudowna. Tak, po nicy w lodówce ciasto stało się miększe, a dodatki bardziej wyraziste. W poniedziałek stanowczo mi smakowała.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Na odpoczynek, sałatka.

Jak już pisałam przez ostatni tydzień jadłam, kompulsywne nad wyraz. Później była studniówka, bardzo miła ogólnie :) (a katering ten sam, co w łaskim LO). Dzisiaj, żeby odpocząć od słodkości, mięsiwa i innych tego typu dobrodziejstw zapodałam sobie sałatkę. Chodziła mi ona od dawna po głowie i w końcu się udało. Jedynym problemem okazały się plastikowe pomidory, ale trudno.

Sałatka na odpoczynek.* *(ja nie wymyślam takich ładnych nazw jak Lidka :)
"Chleb Na Łące, Danie Niegorące!" ****

Składniki dla jednej małej Weroniki: **
* ćwierć pomidora, lepiej nieplastikowego
* ćwierć papryki
* ćwierć małej cebulki
* dwa listki sałaty lodowej, albo innej
* mała garstka kiełków rzodkiewki
* 5 plasterków boczku niewędzonego, bo nie bekonu :P
* pół łyżeczki musztardy
* szczyptę soli
* szczyptę cukru
* szczyptę słodkiej papryki w proszku
* szczyptę pieprzu
* szczyptę ziół prowansalskich, chociaż najlepsza byłaby świeża bazylia, ale w tym roku uprawa się nie powiodła :(
* łyżeczka soku z cytryny
***

Po kolei. Myjemy sałatę i osuszamy ją w suszarce, ściereczce, ręczniku papierowym ,czy w czym, kto lubi. Wszystkie warzywa kroimy, sałatę rwiemy i wrzucamy to do michy. Czas na dressing, tak, tak nie ma jak modne słowo. Czyli dokładnie mieszamy sok cytrynowy,musztardę i przyprawy. Teraz czas na boczuś. Boczuś kroimy na takie małe plasterki, bo kostka raczej średnio się tu sprawdzi. Pokrojonego delikwenta wrzucamy na rozgrzaną, suchą patelnię i smażymy aż zrobi się śliczny, brązowiutki i chrupiący. Kiedy boczek jest gotowy wylewamy na warzywa dressing, tłuszczyk z patelni i wrzucamy chrupiące mięsko. Teraz wystarczy wszystko przemieszać i wszamać ze świeżutkim chlebkiem jako pełnowartościowy (to słowo też takie ładne) posiłek.

No to chrup.

Chciałam przy tej okazji dodać, że w końcu mogę publikować zdjęcia :)



* ja nie wymyślam takich ładnych nazw jak Lidka :)
** o tu się udało :P
*** dużo tych składników wyszło
**** czyli już ładna nazwa