wtorek, 30 marca 2010

Koktajl bakaliowo - waniliowy.


Ciepło się dzisiaj zrobiło. Ojjjj, nie da się ukryć. Tak ciepło, że po raz pierwszy mogłam wyjść ze szkoły na spacer w samym sweterku i nie narazić się na jakąś straszliwa chorobę. Spacerek zakończył się bułeczka z rodzynkami kupioną u bardzo skrupulatnej pani w ulubionym sklepiku kierowcy mojego autobusu :)

A tak poza tym do dawno mnie tu bardzo nie było. Znaczy byłam żeby czytać o waszych poczynaniach, oglądać piękne zdjęcia i ocierać ślinkę cieknącą podczas czytania przepisów, ale samodzielnie nic nie napisałam. Toteż teraz po starciu z usypiającą biologią i "Higieną ucha" w uchu napiszę.

Koktajl bakaliowo - waniliowy
(dla 2 osób)
* szklanka zimnego mleka
* dwie łyżki lodów waniliowych
* mała garstka bakalii ( ja użyłam orzechów włoskich i daktyli )

Mleko i lody miksujemy. Bakalie siekamy lub miksujemy na tyle żeby nie opadały na dno i jednocześnie były czymś więcej niż tylko irytującym nalotem na zębach.


Muszę jeszcze zaznaczyć, że znów zdarzył nam się festiwal. Fantastyczny był on i w stu procentach przerósł moje oczekiwania. Na dodatek już dawno nie miałam tak wielu fantastycznych możliwości wygłupiania się na scenie.
Lidko, wiesz, cała Zduńska wymaga ode mnie udostępnienia tekstu pieśni "Jak czajnika świst". Nie wiem co Ty na to.

Wracam do książek. Eh.

poniedziałek, 22 marca 2010

Risotto z papryką, wersja naprawiona.



W sobotę postanowiłam zaryzykować i zmierzyć się z risotto. Runda druga okazała się zwycięska dla mnie (przynajmniej tak sądzę).
Opowiem Wam.

Risotto z papryką.
(2 osóbki)
* szklanka ryżu
* papryka
* ząbek czosnku lub mała cebula
* papryka dowolnego koloru, chociaż chyb a najlepiej prezentuje się zielona
* kilka cienkich plasterków boczku
* żółty ser w dowolnej ilości
* oliwa
* szklanka bulionu
* majeranek, pieprz, słodka papryka w proszku

Na małym ogniu i lekko naoliwionej patelni zrumieniłam ryż. Tym razem zrumieniłam a nie spaliłam.

Ryż zdjęłam z patelni.

Teraz powędrował na nią boczek pocięty w dość małą kostkę. Do podpieczonego i ładnie wytopionego boczku dołożyłam zgnieciony, ale nie przeciśnięty ząbek czosnku i pokrojona paprykę. Czosnek został przeze mnie zgnieciony, bo nie wiedzieć czemu ostatnio czosnek w małych kawałkach strasznie mi się przypala i robi bardzo niedobry.

Kiedy warzywa są już lekko rozmiękczone dołącza do nich ryż i bulion. Taki zestaw (gotujemy/smażymy/dusimy?)podgrzewamy na malutkim ogniu często mieszając dopóki ryz nie będzie odpowiednio miękki. Ja podgrzewałam bez przykrycia, ale nie wiem czy to dobrze.

Na koniec wszystko przyprawiamy, przekładamy na talerz, łączymy z żółtym serem i już.


Tak, tak jestem ośmielona.

wtorek, 16 marca 2010

Żółciutkie placuszki, żółciutkie jak słońce.



Ha, ha! Zwyciężyłam.
Udało mi się zrobić placuszki z wczorajszych, autobusowych marzeń, czyli placuszki kukurydziane. Zjadłam je sobie dzisiaj połączone z mięsnym sosem(*gdzie jesteście pomidorki?) i mój brzuszek jest szczęśliwy.

Żółciutkie placuszki, żółciutkie jak słońce.
(sztuko ok.8)

* trzy bardzo czubate łyżki mąki kukurydzianej (ja dziwnym trafem nie mogłam takowej kupić więc beztrosko zmiksowałam kaszkę kukurydzianą)
* pół szklanki gazowanej wody
* jajko lub dwa
* szczypta pieprzu, soli, pieprzu cayenne
*mały ząbek czosnku
* ćwierć puszki kukurydzy
*olej do smażenia (niestety nie udało mi się go obejść)

W zasadzie metoda wytwarzania jest taka jak przy naleśnikach. Czyli do pojemnika wlewamy wodę i wbijamy jajko, teraz możemy wsypać wszystkie sypkie składniki (tak dokładnie zsiekany czosnek jest sypki :P ) i w dowolnie wybrany sposób połączyć. Ja do łączenia tak małej ilości używam shakera, ale miseczka i widelec też dają radę.
Masa powinna jeszcze troszkę odstać, żeby aromat czosnku miał szansę się rozprzestrzenić.
Tak połączoną, dość rzadką, odstaną i wymieszaną masę wlewamy na rozgrzaną, natłuszczoną patelnię. Nie polecam tworzenia dużych jak naleśniki krążków, lepsze będą takie małe placuszki po trzy, cztery na patelni. Czemu? A temu, że w towarzystwie lepiej im się obraca.


Napisałam próbną biologię... ciekawe czy się udało.

poniedziałek, 15 marca 2010

Wymarzone, nieudane placuszki.

Po kolei. Nie uczę się w moim kochanym Łasku, uczę się jakieś 15km od niego, w Zduńskiej Woli dokładnie. W związku z tym codziennie dwa razy wsiadam do PKSu linij S i jadę. Rzeczone jechanie nie jest takie złe jak większość osób myśli. Zawsze mam dodatkowe pół godziny żeby się pouczyć, pół godziny żeby się przespać, pół godziny żeby odpocząć, pól godziny żeby z kimś porozmawiać. Oczywiście czasem jest bardzo denerwująca, ale to zupełnie odrębna długa historia. Z tych wielu rzeczy, które przez pół godziny robić mogę zwykle wybieram sen, o przepraszam, sen wybiera się sam. Ja śpię, autobus warczy, głowa obija się o okno, jest super. Czasem jednak zdarza się, że zasnąć nie mogę i w półsennym stanie obmyślam co zjem, kiedy tylko doczłapię do domu.

Dzisiaj wymarzyłam sobie placuszki kukurydziane i sałatkę z pomidorów. Wszystko brzmi dobrze. Niestety życie chciało inaczej i ani placki, ani sałatka nie pojawiły się na moim talerzu.

Problem 1: Po / przed sezonem!*
Wstąpiłam do sklepu po pomidorki i jakież rozczarowanie, jakaż rozpacz, jakież wytrącenie z błogiej nieświadomości. Przecież jest zima, pomidory są plastikowe i kosztują tyle, że ścina z nóg. Sałatki nie będzie, trudno.

Problem 2: Stan roztrzepania.
Zasmucona brakiem jadalnych pomidorów zabrałam się za konkretyzacje placuszków. Konkretyzację, bo wiedział tylko, że chcę placuszki kukurydziane, a co to dokładnie oznacza? Wszystko szła ładnie. Wybrałam składniki, wrzuciłam do shakera w dobrych proporcjach, ładnie wybełtałam, rozgrzałam patelnię, wylałam na patelnię, smażyłam, a tu niespodzianka! Niestety placki na stałe spoiły się z patelnią, a oddzielone od niej traciły jakikolwiek kształt i nie dały się odwrócić. Czemu tak się stało? Tak się stało, bo Weronika zupełnie nie pomyślała o jajkach.

Podsumowując. Jutro się uda, jutro będą jajka. :)

* aż mi się pewna straszna piosenka przypomniała

poniedziałek, 8 marca 2010

Z życzeniami.



Kobietki moje kochane, życzę wam słonecznych dni, świeżych produktów, ostrych noży, gorących piekarników, zimnych lodówek, szybkich mikserów i niezawodnych sąsiadek od pożyczania cukru. W zasadzie wszystkiego, co najlepsze.


Dzień kobiet. Fajna sprawa w zasadzie. Lubię kiedy chłopcy w każdym wieku nagle poczuwają się do roli gentlemanów. Urocze jest to zwykle, ale żeby nie było, że się śmieję, nie, nie, nie, stanowczo nie. Nie ma w tym co piszę żadnej ironii. Tak, więc były dzisiaj miłe słówka, buziaczki i wirtualne kwiatki, dziękuję i z rumieńcem na twarzy przyznam się, że miło mi niezmiernie.




Kwiaty w wersji "mały budowlaniec"

czwartek, 4 marca 2010

Grrrr... nie lubię wielu rzeczy, oj zapewne zbyt wielu. Za to dzisiaj najbardziej przeszkadzają mi moje dwie cechy: ogromny wewnętrzny leń i nadmiernie przejmowanie się wszystkim. Nie mogę się zabrać od dawien dawna nie mogę się zebrać do zrobienia czegokolwiek, do nauki, do sprzątania, do wyjścia na spacer. Wiem, że marudzę, ale tak to jakoś mi się zrobiło, że pokłady mojej energii zostały do dna wyskrobane, a dziura po nich z głupim uśmieszkiem czekają na słońce, na W., na nie wiem na co... Tak, tak przejmowanie się też się włączyło i teraz siedzę i analizuję zamiast wbijać do głowy "niezbędna mi wiedzę".



Tak powiedziała mi herbata. Pewnie miała rację.


Skoro już mam dzień na marudzenie to dodam, że fizycznie też coś niezbyt. Leczę się, więc jak umiem. Mogę pokazać wam jak.



Oto tak. Styropian z ilością masła, którą zjadłaby czteroosobowa rodzina przez tydzień i nutellą. Pyszne, kaloryczne. A co, wolno mi, nie!?!!

poniedziałek, 1 marca 2010

Wielki zaciesz.



No i jak tu o jedzeniu kiedy wyróżnienie. W końcu! Przy szalonych zmianach składu i korespondencyjnym gitarzyście ( :* ). Lideczko wybacz, ale nie wiedziałam jaką funkcję Cię nazwać.


Poza tym cały weekend przeżyłam na kanapkach z dżemem w porywie do zimnej parówki z bułką. A przepraszam było jedno małe szaleństwo czyli tradycyjny obiad w Barze mlecznym smak zacnej sieci Społem :)

Tak czy inaczej... Boże w końcu! (dzisiaj cieszę się chyba bardziej niż w sobotę)