czwartek, 31 grudnia 2009

Podczas malowania paznokci.

Dzisiaj miał być ten pierwszy od dawna dzień, w którym się wyśpię... Miał być. Oczywiście przed 9 mój drogi Tato wpadł do mojego pokoju, aż szyba w drzwiach zagrała i włączył radio, bo przecież miałam iść do przychodni. Nie miałam!! Tak bycie chorym to bardzo trudna sprawa, bo niby trzeba się wysypiać a tu żeby lekarz przyjął należy najpóźniej o 7 stać w kolejce. W sumie to dobra motywacja do dbania o siebie i odganiania bakterii za pomocą czosnku.
Wczoraj wybrałam się z rodziną na zakupy do zacnego marketu na B, bo a to jajka sie skończyły, a to przypraw brakuje, a i oczywiście składników na sałatkę nie ma. Ojej! Ile ludzi, a panie ekspedientki tylko pudełka po najtańszym szampanie sprzątają. Przed świętami chyba nie było takiego tłoku. Tak, czy inaczej udało się i poszłam odwiedzić W. Bardzo ucieszył mnie jego sposób łuskania orzechów, teraz żałuję, że nie miałam aparatu. Mianowicie, siedzieliśmy sobie na jego miękkiej kuchennej podłodze, on rozbijał skorupki młotkiem, a ja wybierałam pyszny orzechowy miąższ. Pocieszne to bardzo było. Szkoda tylko, że nie przyjął mojej propozycji żeby wyciągnąć flaszeczkę i zaprosić sąsiadów. Już miałam wizje na zasadzie wspólnego darcia pierza, albo deptania kapusty.
Teraz, na koniec chcę się do was uśmiechnąć noworoczne i życzyć dobra i ciepła na nadchodzące 365 dni.

środa, 30 grudnia 2009

Ha może tym razem sie uda.

Tak, może w końcu uda mi się założyć bloga, którym będę umiała się posługiwać i cieszyć :) No i8 chyba nie ma sensu pisać wstępów.
Pięknie dzisiaj w moim miasteczku, śnieg zasypuje brudy, mój nos powoli wraca do normalnej drożności, W. w swoim domku rysuje kątowniki, ceowniki, zetowniki i inne cuda, a ja w spokoju jem zupę. Pięknie to brzmi, prawda. Jest jeden mały minus, komputer nie czyje sie najlepiej. Pewnie mój straszny zarazek go dopadł. Komputer od dawna świruje, a teraz jeszcze na monitor mu się rzuciło i mruga bardzo. Oj staruszku chyba czas na zmiany. Tak, tak jeszcze tylko poustawiam tu co nieco, wrzucę przepis na pyszną zimową zupkę i ucieknę, bo boję się wypalenia oczu.

Zupka wiejska (przepis ukradziony z jakiegoś dodatku o węgierskiej kuchni)

30 dag kiszonej kapusty
pół cienkiej kiełbaski i trochę boczku
2 cebule i ząbek czosnku
łyżka mąki
4 łyżki kwaśnej śmietany
słodka papryka
jarzynka lub sól
pieprz

Jak to z zupa bywa wrzucamy kapustę, wlewamy wodę i zaczynamy gotować. Podsmażamy kiełbaskę, boczek i cebulkę na suchej patelni, kiedy się zarumieni wszystko co man sie na patelni wytworzyło wkładamy do garnka. Solimy i gotujemy aż kapusta zmięknie. Teraz możemy zmieszać śmietanę z mąką i przyprawami. Zmieszać dokładnie! Śmietanę ogrzewamy, czyli dolewamy do niej zupę po troszku i spokojnie. Taką mieszaninę wlewamy do garnka, mieszamy i gotujemy jeszcze chwilkę. Ja dodaję czosnek na samym końcu i nie gotuję już zupy.
Zupka smakuje mi najbardziej z dobrym ciężkim chlebem.
A, właśnie! Jeśli chodzi o przyprawy to ja bym z chęcią dodała dużą szczyptę nasion kminu, ale W. nie lubi...


Ach, no tak, wieczorem będę siekać pyszną sałatkę południową i jeśli przyjdzie mi ochota to może pojawi sie tu ta tajna receptura.